O sytuacji dzieci w II RP – z cyklu „Droga przez niepodległość”

1

Takiego przyrostu naturalnego jak w czasach dwudziestolecia międzywojennego Rzeczpospolita nie odnotowała nigdy przedtem. Liczba ludności w Polsce w latach 1921–1939 wzrosła o prawie 8 mln, tj. o 29 proc. To właśnie na lata 20. XX w. przypada rekord rocznej liczby urodzeń w Polsce w XX w. Ten rekord został „wyśrubowany” w 1925 r. gdy w naszym kraju urodziło się 1,036 mln dzieci. W okresie od 1919 do 1939 łącznie urodziło się w II RP około 19,3 mln dzieci. W ten sposób liczba ludności w wieku produkcyjnym powiększyła się o 5,7 mln, tj. o 35%. Z rzetelności reporterskiej dodam, że powyższe osiągnięcia zostały pobite po II wojnie światowej. Średnia roczna liczba urodzeń w latach 50. XX w. była bliska 800 tysięcy; współczynnik urodzeń dochodził do 30‰, a przyrost naturalny zbliżał się do 20‰. Te wartości były wyższe od przedwojennych, chociaż rekord urodzeń z 1925 r. nigdy nie został pobity.

Bezrobocie

Tak gigantyczny przyrost naturalny stanowił dodatkowy czynnik potęgujący skalę bezrobocia. Według danych rządu II RP w 1919 r. zarejestrowanych w urzędach pośrednictwa pracy było 350 tysięcy osób (a ile osób nie było zarejestrowanych, tego nikt dokładnie nie wiedział). Szacowano, że liczba niezarejestrowanych bezrobotnych sięgała 650 tysięcy osób. Zniszczenia powojenne, tak w rolnictwie, jak i w przemyśle, chroniczny kryzys gospodarczy (hiperinflacja z lat 1923-1926) i czasy wielkiego kryzysu z lat 1930-1935 cały czas stymulowały bezrobocie. Dla zobrazowania z jak gigantycznym problemem zmagało się odrodzone po 123 latach zaborów Państwo Polskie trzeba przypomnieć fakt, że w 1918 r. zakłady przemysłowe uruchomione po I wojnie światowej w II RP zatrudniły tylko ok. 14 proc. pracowników zatrudnionych w 1913 r. Jak Polska długa i szeroka wszędzie brakowało pracy. Warunki egzystencji milionów polskich rodzin były dramatyczne. Bo nawet praca nie zapewniała najczęściej utrzymania się na poziomie minimum socjalnego z powodu bardzo niskich zarobków. Nietrudno sobie wyobrazić jak w takich warunkach wyglądała sytuacja kolejnych roczników przychodzących na świat dzieci. Strukturalna bieda uderzała w grupę najmłodszych i z tego tytułu najbardziej bezbronnych obywateli II RP z niszcząca siłą.

Sieroty

I wojna światowa pozostawiła po sobie nie tylko ruiny, zgliszcza i miliony ofiar. W konsekwencji tych zniszczeń na tym pobojowisku zostały dzieci. Spis ludności w 1921 r. ujawnił, że w II RP było 1 561 300 sierot, w tym sierot zupełnych 115 200 (7,4 proc.), półsierot 1 447 100 (92,6 proc.). Sieroty i półsieroty stanowiły 15 proc. ogólnej liczby dzieci do lat 16 objętych spisem. Do tej liczby należy dodać jeszcze sieroty objęte akcją repatriacyjną. Były to głównie dzieci ofiar I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej 1920 r.. W latach 1921–1924 wśród repatriantów ze Związku Radzieckiego było około 15 tys. sierot i półsierot. Trwała także repatriacja z innych krajów, np. z Niemiec i Francji. Do 1926 r. wróciło do Polski z tych krajów 16 667 polskich dzieci. Dzieci te trafiały przede wszystkim do sierocińców. Rzadko, ale jednak, były adoptowane przez zamożniejsze polskie rodziny. Teoretycznie sierotami miały opiekować się gminy. W praktyce okazywało się najczęściej, że zamiast pomocy trwał wyzysk ekonomiczny tej grupy społecznej. W jednym z pism Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej z 20 lutego 1924 r. raportowano: „niektóre z gmin traktują tę kategorię dzieci [sieroty] jedynie jako siłę roboczą, nie starają się zupełnie o należyte ich wychowanie”. Tak bezwzględna postawa polskiej administracji samorządowej dowodzi, że do humanitarnych standardów II RP było daleko nie tylko z powodu niedoboru środków finansowych, ale także ze względu na niskie morale funkcjonariuszy publicznych odpowiedzialnych za opiekę społeczną. Liczba sierot i półsierot przez cały czas trwania II RP utrzymywała się na poziomie 1,5 mln osób. Dlaczego nie malała? Jednym z powodów była ogromna liczba nieślubnych dzieci. Samotnymi matkami były najczęściej kobiety o niskim statusie społecznym i zawodowym. Po urodzeniu dziecka nie mogły liczyć na pomoc państwa i często decydowały się na porzucenie dziecka.

Dzieci ulicy

Nie tylko sytuacja sierot w II RP była dramatyczna. Wiele rodzin nie było w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb swoich dzieci (ubranie, wyżywienie); o zapewnieniu obowiązku edukacyjnego – nawet na elementarnym poziomie – nie ma co w takiej sytuacji wspominać. Większość dzieci kończyła edukację na szkole podstawowej. Badania przeprowadzone wśród dzieci bezrobotnych rodziców wykazały w II RP, że 24,4 proc. nie jadło rano śniadania, 17,6 proc. proc. kolacji, 54,7 proc. na obiad otrzymywało tylko zupę, 7,6 proc. nie jadło żadnego posiłku w porze obiadowej. W tej sytuacji ulice polskich miast i wsi pełne były młodych włóczęgów trudniących się drobną działalnością przestępczą i żebractwem. Zdarzało się także, że „dzieci ulicy” szukały także dorywczych prac a zarobione pieniądze oddawały rodzicom. Konsekwencją wszechobecnej biedy był katastrofalny stan zdrowotny najmłodszych obywateli II RP. Niedożywione dzieci zapadały na liczne choroby, których nazw tutaj nawet nie ma co wymieniać, bo stanowią pełne spektrum zdrowotnych nieszczęść. W ten sposób rosła oczywiście śmiertelność w tej grupie obywateli II RP. Zagładzie tysięcy polskich dzieci z niedożywienia zapobiegła pomoc, która przyszła z inicjatywy Herberta Hoovera (późniejszego prezydenta USA) i zorganizowana przez American Relief Administration (szczegółowo opisałem ten ratunek dla polskich dzieci w artykule opublikowanym na łamach „Kuriera Ostrowskiego” w marcu 2021 r. pt. „Amerykański Wydział Ratunkowy dla Polski”).

Praca dzieci

Z opisanych powyżej powodów praca zarobkowa dzieci był w II RP zjawiskiem powszechnym i – jeszcze trzeba dodać – powszechnie akceptowanym a nawet administracyjnie usankcjonowanym. Dzieci były zatrudniane w przemyśle (teoretycznie zakaz dotyczył dzieci poniżej 15. roku życia) w rzemiośle, w handlu, w usługach, ale także w prywatnych domach jako służba domowa. Skala tej strefy życia publicznego była ogromna. Na przykład Warszawska Kasa Chorych zarejestrowała na przełomie 1925-1927 r. – 2580 dzieci w wieku 9 do 14 lat, zgłoszonych przez pracodawców ze wskazaniem rodzaju wykonywanej pracy. A trzeba pamiętać, że pracodawcy bardzo często nie zgłaszali młodocianych pracowników do instytucji uprawnionych. Wyzysk ekonomiczny dzieci był bezwzględny. Chłopcom łatwiej było znaleźć pracę – możliwości – ze względu na siłę fizyczna – było więcej. Dziewczęta zatrudniane były przede wszystkim w przemyśle odzieżowym (w pracowniach krawieckich, bieliźniarskich i w zakładach trykotarskich). Zatrudnianiu dzieci sprzyjało ustawodawstwo. Obowiązek szkolny obowiązywał dzieci do 14 roku życia a art. 103 Konstytucji marcowej stanowił, że „praca zarobkowa dzieci niżej lat 15, praca nocna kobiet i robotników młododocianych w gałęziach przemysłu, szkodliwych dla zdrowia, jest zakazana. Stałe zatrudnianie pracą zarobkowa dzieci i młodzieży w wieku szkolnym jest zakazane”. Jak widać sytuacja była jasna. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby piętnastoletni i starszy dzieciak mógł być zatrudniony na takich samych warunkach jak osoby pełnoletnie – nawet w przemyśle! Ten niehumanitarny zapis Konstytucji marcowej z 1921 r. został haniebnie rozwinięty w rozporządzeniu Prezydenta RP z dnia 7 czerwca 1927 r. o prawie przemysłowym. Na podstawie powyższego rozporządzenia pracodawcy uzyskali możliwość przyjmowania uczniów na przyuczenie do zawodu. Ta formuła zezwalała na podpisanie z uczniem tylko tzw. umowy o naukę a nie na (obowiązujące osoby dorosłe) umowy o pracę. Pracodawcy szybko zorientowali się, że takich „uczniów” można wykorzystać jak dorosłych pracowników i rozpoczął się regularny i powszechny wyzysk ekonomiczny dzieci w zakładach pracy. Wykorzystując furtkę prawną, tj. umowy o naukę, w pełnym wymiarze godzin w zakładach pracowały dzieci nawet 12-13-letnie (nauki zawodu Konstytucja marcowa nie zakazywała) a na dodatek tacy „uczniowie” za wykonywaną pracę albo otrzymywali „śladowe” wynagrodzenie albo pracowali w ogóle bez wynagrodzenia.

Epilog

Sytuację dzieci w II RP nalezy uznać za dramatyczną. Jolanta Lenart w artykule, pt. „Praca dzieci w przemyśle w II Rzeczpospolitej – uwarunkowania i konsekwencje”, z którego zaczerpnąłem wszystkie dane źródłowe, napisała: „Obraz dziecka robotniczego II Rzeczypospolitej kształtuje się (…) bardzo ponuro. Dzieci były zmuszone do szybkiej dorosłości, do ciężkiej pracy, często były pozbawione nawet pomocy najbliższej rodziny, która nie była zdolna udźwignąć ciężarów codziennego życia”.

Maciej Rysiewicz

1 KOMENTARZ

  1. BEZROBOCIE to morderca nie tylko w latach II R.P. lecz tak szalejące PO 1990r że każdy nim dotknięty zna na własnej skórze czym jest głód lecz jak widać mało ważna po 8 latach w których to praca szukała pracownika że dzisiaj mamy rządy ludzi nieliczących się czy chleb jest dla każdego . Historia jest usunięta ze szkół aby kolejne pokolenia były ciemne skąd pochodzą i jaką historię przeżyli dziadkowie i rodzice . Od 13 grudnia w polskim szkolnictwie WYNARODOWIENIE jest w 100% ku tragedii NARODU POLSKIEGO .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj