O wrogach Józefa Piłsudskiego – część IV. Napaść na posła Jerzego Zdziechowskiego – z cyklu „Droga przez niepodległość”

0

Sanacyjne czarne chmury nad Jerzym Zdziechowskim (1880-1975) zbierały się od dawna. Ten wybitny ekonomista, członek Związku Ludowo-Narodowego (ZLN) i Stronnictwa Narodowego (SN) od początku działalności publicznej w niepodległej II RP manifestował publicznie sprzeciw wobec obozu i autorytarnej polityki marszałka Józefa Piłsudskiego. W latach 1922–1927 Jerzy Zdziechowski był posłem na Sejm z ramienia ZLN a w latach 1925–1926 piastował funkcję ministra skarbu w rządach Aleksandra Skrzyńskiego, Wincentego Witosa i Kazimierza Bartla. Po zamachu majowym, ale nie od razu, bo dopiero 2 października 1926 r., stanowisko w rządzie Józefa Piłsudskiego Zdziechowski oczywiście utracił.

Mowa sejmowa

Minister skarbu Jerzy Zdziechowski 28 stycznia 1926 r. wygłosił na posiedzeniu Komisji Budżetowej Sejmu II RP mowę „O pieniądzu i budżecie”, w której zawarł plan strukturalnych cięć budżetowych w tym cięć budżetu Ministerstwa Spraw Wojskowych. Reforma finansowa Zdziechowskiego podziałała jak przysłowiowa płachta na byka na kręgi wojskowe bez reszty lojalne Józefowi Piłsudskiemu, który co prawda w styczniu 1926 r. przebywał jeszcze „na emigracji” w Sulejówku, ale już szykował się „do skoku”, tj. do zamachu majowego. Marszałkowi Piłsudskiemu przecież nikt nie miał prawa sugerować jak powinien wyglądać budżet Ministerstwa Spraw Wojskowych. O cięciach w tym budżecie nie mogło być mowy. Argumenty z mowy „O pieniądzu i budżecie” ze stycznia 1926 r. Zdziechowski wielokrotnie powtarzał potem (przed i po zamachu majowym) z mównicy sejmowej. Trzeba pamiętać, że tzw. trzeci rząd Kazimierza Bartla (ze Zdziechowskim w roli ministra skarbu) trwał jeszcze po zamachu majowym do 2 października 1926 r. i dopiero wtedy na arenę rządowa wkroczył premier Józef Piłsudski a Zdziechowski stracił stanowisko.

Groźby piłsudczyków

Jako się rzekło obstrukcje budżetowe dotyczące wojska zapowiadane przez Zdziechowskiego rozsierdziły Piłsudskiego i jego zwolenników. I nie zamierzali oni owijać w bawełnę zbrodniczych planów wobec krnąbrnego endeka. W tym czasie oficerowie skupieni wokół „umiłowanego Marszałka” wydawali pismo „Głos Prawdy”. I właśnie na łamach tej gazety zostały sformułowane expressis verbis groźby pod adresem endeckiego ministra i posła. W artykule pt. „Po co więc kusić opatrzność” z września 1926 r. padły słowa groźby skierowane wprost do Zdziechowskiego: „Znudzi nam się przecież w końcu ta zabawa, i… skórę przetrzepiemy tak, cierpliwość straciwszy, że przez ruski miesiąc nie usiądzie obrońca praworządności razem ze swoim narodem”. Nikt, w tym sam Zdziechowski, nie wziął poważnie pod uwagę tych gróźb. Także Czytelnicy nie docenili determinacji sanacyjnych bandziorów.

Napaść na Zdziechowskiego

W nocy z 30 września na 1 października do mieszkania posła Jerzego Zdziechowskiego wtargnęli niezamaskowani(!) bandyci. Marszałek Sejmu Maciej Rataj tak zapamiętał we wspomnieniach z 1 października 1926 r. te wydarzenia: „Ledwie zdołałem się trochę zdrzemnąć – telefon! Któryś z dziennikarzy komunikuje mi, że na posła Zdziechowskiego dokonano w jego mieszkaniu przy ulicy Smolnej napadu i ciężko go pobito, poraniono… Napastnicy, w liczbie około dziesięciu, ubrani byli w mundury oficerskie; między innymi dwaj czy trzej byli w mundurach oficerów żandarmerii. Za chwilę znów telefon. To poseł Stroński, który pierwszy bodajże zjawił się u Zdziechowskiego po napadzie, potwierdza poprzednią wiadomość”. Napad był dobrze i zawczasu przygotowany. Jak podała „Gazeta Narodowa” w wydaniu z 7 października 1926 r. „Przed samym napadem rozłączono przezornie telefon pos. Zdziechowskiego, ażeby mu uniemożliwić porozumienie z władzami bezpieczeństwa i wezwanie ich na pomoc. Rozłączenia telefonu dokonano w ten sposób, że go na centrali głównej wyłączono”. A potem napaść była gwałtowna i brutalna. Napastnicy wyważyli drzwi i przez jakiś czas maltretowali swoja ofiarę bijąc pięściami i kopiąc a na koniec pozbawiono Zdziechowskiego przytomności po ciosie kolbą rewolweru w skroń i podrzucili w mieszkaniu bombę z gazem łzawiącym. Podczas napadu napastnicy, co wynika z relacji sterroryzowanego przez bandytów służącego posła, krzyczeli: „To za budżet wojskowy! To za oszczędności! Żebyś się nie mieszał do budżetu wojskowego!”. Pomoc wezwał wspomniany powyżej służący, ale dopiero po kilku minutach, gdy napastnicy opuścili już mieszkanie Zdziechowskiego.

Postawa władz

Wiadomość o brutalnej napaści na posła RP rozeszła się dzięki mediom lotem błyskawicy. Pikanterii aferze dodawał fakt, że bandyci „wystąpili” w mundurach Wojska Polskiego. Najgłośniej protestował marszałek Sejmu Maciej Rataj, który poinformował prezydenta Mościckiego o napadzie (ten wyraził zdawkowe ubolewania) a do odchodzącego premiera Kazimierza Bartla wystosował 1 października 1926 r. list, w którym nalegał na bezkompromisowe wyjaśnienie sprawy: „Mam zaszczyt wyrazić przekonanie, iż Rząd z Panem Prezesem na czele nie spuści sprawy z oka aż do pełnego jej wyświetlenia”. List trafił jednak w próżnię, bo już od 2 października rządem kierował Józef Piłsudski, na którym nie zrobiło żadnego wrażenia, że wszyscy dookoła protestują (w tym wszystkie kluby i partie parlamentarne) i żądają skutecznego i szybkiego śledztwa. Rozmowę marszałka Rataja z premierem Piłsudskim, do której doszło w budynku Sejmu II RP 2 października 1926 r., zakończyły słowa Marszałka: „Mnie to nie obchodzi! Niech sobie Zdziechowski sam szuka winowajców, ja nie będę stróżem jego dupy. Dla jakiegoś łajdaka mam pozwolić na to, żeby mi stawiano wszystkich oficerów pod podejrzeniem…”. Jak widać postawa Piłsudskiego nie wróżyła rzetelnego śledztwa i ujawnienia sprawców napaści. Nie pomogła także misja dobrej woli księcia Zdzisława Lubomirskiego, zasłużonego członka Rady Regencyjnej, który tłumaczył naiwnie Piłsudskiemu, że „w interesie publicznym leży, aby napastnicy Zdziechowskiego zostali ujawnieni i ukarani”. Na te słowa „drwiąc w żywe oczy” Piłsudski odpowiedział: „Uczynię, wszystko, co będę mógł, aby ich nie odnaleziono”.

Śledztwo zamiecione pod dywan

Chyba już nikt z Czytelników niniejszego artykułu nie ma wątpliwości jak zakończyło się śledztwo w sprawie napaści na posła Jerzego Zdziechowskiego. Sprawców oczywiście nie wykryto, chociaż kuluary Sejmu II RP i opozycyjne wobec Józefa Piłsudskiego media nie miały wątpliwości, że hersztem bandy wojskowych, która pobiła Zdziechowskiego był niejaki Stefan Kirtiklis (1890-1951), major żandarmerii wojskowej bezgranicznie oddany obozowi marszałka Piłsudskiego. Ten były członek PPS i jej Organizacji Bojowej oraz Polskiej Organizacji Wojskowej już niedługo po opisanym powyżej zamachu zaczął piąć się po szczeblach kariery. 15 listopada 1928 awansował w Urzędzie Wojewódzkim w Wilnie z prowizorycznego naczelnika wydziału w VI stopniu służbowym na naczelnika wydziału w V stopniu służbowym z powierzeniem funkcji wicewojewody wileńskiego. Od 20 grudnia 1930 do 20 czerwca 1931 był wojewodą wileńskim, następnie od lipca do listopada 1931 wicewojewodą łódzkim, od 21 listopada 1931 do 14 lipca 1936 wojewodą pomorskim, wreszcie od 17 lipca 1936 do 9 września 1937 wojewodą białostockim. Kirtiklis okładał pięściami i kopniakami Zdziechowskiego, ale ktoś przecież musiał wydać rozkaz do napaści. Sławomirowi Suchodolskiemu, autorowi „Czarnej księgi sanacji” udało się wytropić tego sanacyjnego rzezimieszka. Był nim Kazimierz Świtalski (1886-1962), legionista, współpracownik Józefa Piłsudskiego. Świtalski po zamachu majowym w 1926 należał do tzw. grupy pułkowników, którzy do śmierci Józefa Piłsudskiego zajmowali najbardziej wpływowe stanowiska w wojsku i administracji państwowej. I właśnie z nadania tej nieformalnej organizacji Świtalski był w latach 1928–1929 ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego a w 1929 przez krótki czas sprawował nawet funkcję premiera II RP. Dowody zebrane w śledztwie na haniebny udział Świtalskiego i Kirtiklisa w napaści na posła Jerzego Zdziechowskiego zamieciono, za wiedzą i zgodą marszałka Józefa Piłsudskiego, pod sanacyjny dywan. Dyktatura Marszałka trzymała się w II RP krzepko!

Maciej Rysiewicz