Fot. pixabay.com/margaretty

Inflacja w USA, strefie euro i paru innych miejscach wciąż nie znajduje się w celu, który dla gospodarek rozwiniętych wynosi 2 proc. To rodzi wątpliwość niektórych komentatorów: czy skoro cel ten jest tak trudno osiągalny, to może lepiej z niego zrezygnować niż dążyć do czegoś, czego być może przez lata nie uda się osiągnąć? Z takim podejściem wiąże się jednak nierozerwalnie zasadniczy problem.

Cel inflacyjny jest dla banków centralnych bardzo istotny. Pozwala podmiotom gospodarującym zakotwiczyć ich oczekiwania dotyczące tempa wzrostu cen. Oczekiwania te zaś są kluczowe dla decyzji, jakie podejmują gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Jeśli doszłoby do ich odkotwiczenia, rozpocząłby się wyjątkowo niebezpieczny proces. Pracownicy obawiając się, że ceny będą rosły szybciej niż dotąd, zażądaliby podwyżek, firmy w efekcie musiałby zwiększyć ceny swoich towarów i usług. To zaś skłoniłoby pracowników do przedstawiania kolejnych roszczeń związanych ze wzrostem płac. Firmy zaś musiałby ponownie podnieść ceny. I tak dalej. Zjawisko spirali cenowo – płacowej byłoby bardzo trudno zatrzymać. To jak poruszyć pierwszą kostkę domina, pozostałe w mgnieniu oka także upadną, i cała konstrukcja się zawali. Tą konstrukcją w naszym przypadku jest utrzymywanie inflacji pod kontrolą. Innymi słowy kiedy oczekiwania inflacyjne się zmieniają i społeczeństwo oczekuje wzrostu cen, realizacja głównego celu polityki pieniężnej staje się niemal niemożliwa. Cel inflacyjny ma zatem mocny aspekt psychologiczny.

Wróćmy teraz do postawionego wcześniej problemu: czemu trzymać się tego celu, skoro tak długo nie udaje się go osiągnąć. Odpowiedź jest bardzo prosta: tak. Uzasadnienie także jest oczywiste. Jest nim wiarygodność. Bank centralny, który zmienia swój cel po prostu ją traci. To trochę jak z drużyną, która podczas meczu nie może strzelić gola, więc podchodzi do sędziego i domaga się, aby zmienić zasady, tak aby bramkarz drużyny przeciwnej nie mógł łapać piłki w ręce. Gdyby taka zmiana rzeczywiście została wprowadzona kibice straciliby przekonanie, że oglądają uczciwe widowisko. Reguł przecież nie zmienia się w trakcie gry. Zatem banki centralne, które by te reguły zmieniły mogłyby zostać posądzone o nieuczciwe postępowanie. W takiej sytuacji trudno mówić o zaufaniu. Skoro podnieśli cel z 2% np. na 3,5% to dlaczego za chwilę nie ustalą go na poziomie jeszcze wyższym. Przecież już raz złamali umowę. Teraz oczekiwać należy, że bez wahania zrobią to ponownie. Pomyślmy tylko jakie byłby tego skutki. Nie byłoby już kotwicy w postaci celu ponieważ cel de facto przestałby obowiązywać. Kto wie, może za chwilę nie tylko zakażą bramkarzowi łapać piłkę w ręce, ale w ogóle zażądają aby zszedł z boiska. Takie przekonanie stałoby się zapewne powszechne.

Zamiana celu inflacyjnego na wyższy w obecnych warunkach byłaby zatem katastrofą dla decydentów odpowiadających za politykę pieniężną. Zrujnowałaby ich reputację, a to coś, co potem odzyskać jest niezwykle trudno. W bankach centralnych doskonale zdają sobie z tego sprawę, dlatego wszelkie korekty celu w tych okolicznościach nie wydają się zbyt prawdopodobne. Oczywiście do dyskusji można wrócić, ale tylko wtedy kiedy obecny cel zostanie trwale osiągnięty. Tego postanowienia należy się trzymać, jeśli polityka pieniężna ma mieć sens.

Kamil Goral

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj