Samochód napędzany energią elektryczną; bezpieczny, tani i długodystansowy. Oto marzenie orędowników światowego klimatyzmu. Wiadomo! Trzeba zredukować ślad węglowy do zera, bo tzw. gazy cieplarniane wydalane z aut napędzanych węglowodorami zniszczą naszą planetę i „popiół tylko zostanie”, bo jak wiadomo „matka ziemia” płonie – licentia poetica Rafał Trzaskowski. No i zaroiło się w ostatnich latach od samochodów zwanych popularnie elektrykami. Jeżdżą sobie takie elektryki bezszelestnie i udają, że ślad węglowy ich nie dotyczy. Jednak, żeby taki elektryk mógł sobie pojeździć, czyli przebyć na jednym doładowaniu, no, nie bądźmy już za bardzo pazerni, powiedzmy 300 km, to bateria do takiego auta musi ważyć od 500 do 1000 kg. A jak wyprodukować taki „lekki jak piórko” przedmiocik [historię tę zasłyszałem na portalu X (dawniej Twitter) od @TonyXiinn i postanowiłem przekazać dalej]. A więc, żeby wyprodukować taką bateryjkę potrzebujemy: 12 ton skał dla uzyskania litu, 5 ton minerałów kobaltu, 3 tony rudy niklu i 5 ton rudy miedzi. Bez litu, kobaltu, niklu i miedzi ani rusz, bo tylko takie minerały pozwalają przechowywać energię elektryczną w postaci elektrochemicznej, łatwej do odzyskania. Idźmy dalej; skoro odkryliśmy już gdzieś we wnętrzach Gai tyle ton różnych rud, to żeby uzyskać: 12 kg litu, 14 kg niklu, 22 kg manganu i 7 kg kobaltu musimy przemieścić 250 ton ziemi. Zapomniałem, że do produkcji 500-1000 kg bateryjki potrzebujemy ok. 200 kg aluminium i zaledwie 50 kg grafitu – to już pestka. I teraz wkraczamy już w rewiry, w których króluje wyłącznie ślad węglowy. Przerzucenie z miejsca na miejsce takich zwałów ziemi zajmuje koparce Caterpillar 994A jakieś 12 motogodzin a w tym czasie nasza kopareczka „spali” 1000 litrów oleju napędowego. Ślad węglowy się nie liczy, bo koparka nie pracuje tam, gdzie jeździ elektryk. Problemu nie ma. Zamiast Caterpillara 994A można oczywiście użyć mięśni afrykańskich dzieci. Nie jest chyba tajemnicą, że 70 proc. światowych złóż kobaltu, bez którego nasz elektryk, a także komputer i telefon komórkowy, nie ruszą z miejsca, pochodzi z regionu Katanga w Demokratycznej Republice Konga (DRK), a w DRK w kopalniach pracuje się ręcznie. Źle napisałem: w DRK w kopalniach „nie pracuje się ręcznie” tylko ręcznie pracują dzieci! Ile? Jakieś…, co najmniej 100 tysięcy dziennie. Tunele do żyły cennego heterogenitu  (trójwartościowy minerał wodorotlenku kobaltu) trzeba drążyć pazurami. Woda w takich wyrobiskach jest toksyczna a jak się tunel zawali, to po zasypanych nie rusza misja ratunkowa. Szkoda czasu i rudy kobaltu. 100 tysięcy dzieci zostawia mały ślad węglowy, bo dzieci, jak to dzieci mało jedzą. Nie psujmy sobie już humorów dziećmi w DRK. Przed domem stoi przecież nowiuśki „zeroemisyjny” elektryk, co prawda średnio dwa razy droższy niż emisyjny „do bólu” węglowodorowiec, ale to jest detal, bo gawiedź skorzystała z dopłat bezpośrednich do zakupu kobaltowego cacka. Podobno żywotność akumulatora w elektryku wynosi 10 lat, ale to czysta teoria. Od samego początku w trakcie ładowania i rozładowywania tworzą się w elektrolicie akumulatora kryształy wytrąconych pierwiastków. Z czasem te kryształy stają się na tyle duże, że zaczynają uszkadzać konstrukcję akumulatora i już po 3-4 latach o przejechaniu na jednym ładowaniu 300 km możemy tylko pomarzyć. Zeroemisyjne atrakcje wieńczy pożar elektryka, który zdarza się jednak bardzo rzadko, bo raz na dziesięć tysięcy aut!

Maciej Remiszewski