Fot. pixabay.com

Obecność Polski w Unii Europejskiej przedstawiana jest jako wspaniałe osiągnięcie i dowód łaskawości zachodnich elit, które wyciągnęły rękę do państw naszego regionu i dobrotliwie pozwoliły im przystąpić do tej organizacji. Ową łaskawość podkreśla się na każdym kroku, przypominając Polakom ile to środków otrzymaliśmy z tzw. funduszy unijnych. Winniśmy zatem dozgonną wdzięczność naszym dobrodziejom, której przejawem ma być m.in. całkowite posłuszeństwo brukselskiej wierchuszce.

Narracja ta nie wytrzymuje jednak elementarnej zdroworozsądkowej analizy. W żadnym razie nie jest tak, że ktoś zrobił nam wielką łaskę przyjmując do Unii. Można nawet powiedzieć, że było odwrotnie. Tak reklamowane unijne fundusze to nieznaczny odsetek naszego PKB (około 2 proc.). Przy czym kosztem było to, że otworzyliśmy naszą gospodarkę na towary i usługi z zachodniej Europy, nie stawiając żadnych ograniczeń, bo tego wymaga od nas unijny wspólny rynek. Polskie firmy musiały zatem konkurować z potężnym zagranicznym kapitałem, akumulowanym przecież przez dekady. Trudno mówić w tych warunkach o równych szansach. W praktyce zatem środki, które otrzymywaliśmy w ten czy inny sposób wracały do rzekomych darczyńców. Robili na tym świetny interes, zaś Polakom wmawiano, że ktoś łaskawie im pomaga. W efekcie polskie społeczeństwo jest niemal bezkrytycznie prounijne, zamiast realizmu, nadal wielu podchodzi do tego czym jest Unia i jak działa bez adekwatnego namysłu.

Polska wciąż tkwi w pułapce średniego rozwoju. Nie mamy własnych marek w kluczowych sektorach gospodarki, takich jak produkcja samochodów czy sprzętu elektronicznego. Polacy chociaż coraz bogatsi, w dalszym ciągu o zarobkach Niemców czy Austriaków mogą tylko pomarzyć. W łańcuchu wartości dodanej, który analizuje się poprzez tzw. krzywą uśmiechu, tkwimy w środkowej części, czyli mówiąc wprost, montujemy to, co wymyślili i sprzedawać będą inni. Chociaż nakłady na innowacyjność rosną, trudno uznać Polskę za eksportera nowoczesnych technologii, szczególnie jeśli chcieć analizować, to co powstaje pod szyldem rodzimych marek.

Będąc w Unii musimy stosować przyjęte tam przepisy, które stanowią coraz większe obciążenie dla naszej gospodarki. Skomplikowane regulacje, liczne ograniczenia i ideologiczne koncepty będą coraz bardziej hamować nasz wzrost, finalnie bowiem bogactwo bierze się z pracy i przedsiębiorczości. Trudno zaś wykazać się smykałką do biznesu, kiedy trzeba spełnić cała masę, często niedorzecznych i niezrozumiałych norm. Tymczasem tego właśnie nam potrzeba, eksplozji przedsiębiorczości, generującej innowacyjne pomysły i przekładającej się na wysokopłatne miejsca pracy, nie zaś stert niejasnych i niepotrzebnych przepisów, służących ideologicznym celom. Przez nawis regulacyjnych serwowany nam w Brukseli, możemy na lata zatrzymać się w rozwoju.

Potrzebujemy w Polsce poważnej dyskusji o sensie i celach naszego członkostwa w Unii. Dyskusji wyzutej z szantażu moralnego i emocjonalnych pokrzykiwań, opartej na analizie tego, w którą stronę Unia zmierza, i co to może dla nas oznaczać. Niestety, szanse, że taka debata się odbędzie są bardzo małe. Media zdominowane są przez naiwny euroentuzjazm, wyjście przed szereg i zadanie kilku ważnych pytań, które przebiłyby się do społeczeństwa nie będzie łatwe. Niemniej próbować trzeba, wszak kropla drąży skałę.

Andrzej Kowalik

1 KOMENTARZ

  1. Ta narracja jest chora jak i ta cała unia .jedyny ratunek dla Polski to wyjście z uni europejskiej . To chory twór ,to co miało być niem nic wspólnego z tym co mamy dzisiaj .unia europejska zagraża suwerenność Polski,zniszczą Polskę bez oddania jednego strzału.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj