Posłowie Koalicji Obywatelskiej działający w ramach parlamentarnego zespołu przyjaciół drzew przygotowali szereg przepisów, które szykują urzędniczą gehennę właścicielom nieruchomości, posiadającym na nich drzewa. Jeżeli te pomysły wejdą w życie, to w skrajnych wypadkach przy wycięciu drzewa będą wymagane konsultacje społeczne, jak przy budowie największych inwestycji w Polsce – pisze „Gazeta Polska”.

Po 2015 roku to była jedna z pierwszych zmian, jakie podjął nowy minister środowiska prof. Jan Szyszko. Uznał on, że to właściciele odpowiadają za drzewa rosnące na własnych nieruchomościach i mają prawo decydować o tym, co z nimi zrobią. Zmiana spotkała się z masowymi protestami, a tzw. Lex Szyszko została zmieniona. W efekcie zawirowań, w czasie gdy obowiązywało prawo stanowiące, że to właściciel ziemi decyduje o rosnących na niej drzewach, a jeszcze nie weszły przepisy odwracające zmiany, Polacy masowo chwycili piły, aby usuwać krzaki i zadrzewienia, dopóki można. Ze sklepów znikały pilarki, a chaos prawny w praktyce doprowadził do cięcia wszystkiego jak leci. Aktywiści podają liczbę 3 milionów drzew, ale metodologia, którą zastosowano w tych wyliczeniach, była dość infantylna. Nadal jednak ją powtarzają. W każdym razie od 2017 roku obowiązują zaostrzone normy i dziś, jeżeli ktoś chce wyciąć drzewo, które przekracza obwód zapisany w ustawie, musi ubiegać się o stosowne pozwolenie w gminie. Urzędnik każdorazowo ocenia, czy usunięcie drzewa jest konieczne.

W ustawie znalazło się jednak szereg wyjątków, w tym m.in. możliwość wycinania drzew owocowych bez zezwolenia czy przywracanie gruntów rolnych do pierwotnego użytkowania.

Nadal jednak obrońcy drzew – szczególnie w miastach – nie są zadowoleni z dotychczasowych rozwiązań. Dlatego parlamentarny zespół przyjaciół drzew przygotowuje nowe przepisy mające chronić rośliny. Będą one dotyczyć nie tylko wycinki drzew, ale również wycinania korzeni i korony drzewa.

Dlatego posłowie Koalicji Obywatelskiej chcą stworzenia nowej definicji. „Drzewo – [oznacza] wieloletnią roślinę posiadającą część podziemną (korzenie) oraz część nadziemną (pień albo kilka pni oraz koronę) w jakimkolwiek okresie podczas rozwoju rośliny” – zapisali twórcy nowych rozwiązań.

Taka definicja sprawia, że pod ochroną znajdą się wszystkie części rośliny. W efekcie, żeby dokonać przycięcia gałęzi, trzeba będzie się wykazać znajomością matematyki. Prace w obrębie korony nie mogą przekraczać bowiem „30% powierzchni przekroju pnia drzewa, wyliczonego na podstawie obwodu tego drzewa mierzonego na wysokości 130 cm”. Ucięcie więcej niż 50 proc. korony będzie traktowane jako zniszczenie drzewa. Podobnie pod ochronę mają zostać wzięte korzenie drzew, które nie będą mogły być podcinane w promieniu kilku metrów od pnia. Na szczęście ustawa przewiduje wyjątki, umożliwia bowiem formowanie drzew. Ma też znaleźć się w niej aspekt kulturowy, co może oznaczać, że jednak możliwe będzie głowienie wierzb.

Celem projektu promowanego przez Koalicję Obywatelską ma być też zmniejszenie liczby wyjątków. Będziemy więc musieli iść do urzędu, gdy krzewy będą rosnąć na powierzchni powyżej 5 m². To drastyczne zmniejszenie. Do tej pory bowiem wycinkę krzewów musieliśmy zgłaszać, gdy te przekraczały 25 m². Zarządcy infrastruktury mogą się więc obawiać. Koalicja Obywatelska chce dodatkowo wyrzucić wyjątek dopuszczający wycinkę drzew owocowych i krzewów w pasie drogowym. Ustępstwo, które miało ułatwić wycinkę, gdy trzeba poprawić widoczność, ma więc teraz zniknąć z przepisów. Oczywiście zmniejszone mają też być obwody drzew, co do których będziemy musieli uzyskać gminne zezwolenie na wycinkę. W przypadku topoli, wierzb, kasztanowca zwyczajnego, klonu jesionolistnego, klonu srebrzystego, robinii akacjowej oraz platanu klonolistnego – z 80 cm na 35 cm.

W przypadku pozostałych gatunków drzew – z 65 cm lub 50 cm na 25 cm. Oznacza to ochronę drzew, które często nie przekroczyły nawet 30 lat.

Najbardziej dotkliwe może być jednak wykluczenie innego wyjątku. Oto bowiem zniknąć ma punkt dotyczący „drzew lub krzewów usuwanych w celu przywrócenia gruntów nieużytkowanych do użytkowania rolniczego”.

Z jednej strony ma to z pewnością chronić śródpolne użytki, które przez lata były ostoją bioróżnorodności, a które w związku z intensyfikacją rolnictwa są niszczone pod plantacje. Z drugiej – sprawiają, że właściciele dawnej ziemi rolnej, którzy nic nie uprawiają, nagle staną się właścicielami lasów z drzewami, których nie będą mogli usunąć. Faktycznie może to dotyczyć tysięcy hektarów w Polsce. Już dzisiaj mówi się, że w naszym kraju jest kilkaset tysięcy hektarów lasów, które wysiały się na nieużytkach, a w oficjalnych dokumentach widnieją jako ziemia rolna. Może się okazać, że przyciśnięci do ściany właściciele takich nieruchomości będą profilaktycznie czyścić działki z lasów. Tylko po to, żeby za jakiś czas nie użerać się z urzędnikami.

Zielone światło dla wycinki drzew ma stracić też PKP. Wszystko przez drzewo w Gogolinie, które kolejarze zgodnie z prawem – ale przeciw woli aktywistów – wycięli w 2020 roku. Teraz każde drzewo znajdujące się poza lasami i w odległości powyżej 6 metrów, które miałoby zagrażać ruchowi kolejowemu i powinno zostać wycięte, będzie musiało mieć zgodę starosty, a ten musi stosować ustawę o ochronie przyrody.

Jednym z najbardziej kuriozalnych zapisów jest ochrona najgrubszych i najstarszych drzew. Oto bowiem jeżeli drzewo będzie miało więcej niż 200 cm obwodu, nie wystarczy zgoda urzędnika. Konieczna będzie również… zgoda organizacji ekologicznych. Aktywiści faktycznie więc będą decydować, czy na własnej działce będziemy mogli wyciąć grube drzewo. „Jak wynika z doświadczeń organizacji pozarządowych i specjalistów zajmujących się ochroną drzew – jednym z głównych problemów związanych z ochroną drzew wyrażanym przez przedstawicieli lokalnych społeczności zainteresowanych ochroną zieleni jest brak odpowiednio wczesnej informacji o planowanych usunięciach drzew i krzewów, brak możliwości jakiegokolwiek dialogu z organami odpowiedzialnymi za wydawanie zezwoleń, w tym brak poddania pod dyskusję społeczną możliwych rozwiązań alternatywnych do usunięcia drzewa” – czytamy w uzasadnieniu projektu. Aktywistom marzy się procedura długa i kosztowna, wzorowana na ocenach oddziaływania na środowisko i pozwoleń zintegrowanych. Czyli mniej więcej taka sama jak dla budowy… zamku w Stobnicy.

Dla każdego właściciela drzewa, który boi się, że spadnie ono na dom, szykuje się także prawnicza gehenna. W postępowaniu w takim wypadku ma być wiele etapów, konsultacji społecznych i ich uwzględniania. W ostatnim etapie zostanie zagwarantowane „prawo organizacji ekologicznych do zaskarżenia wydanej decyzji, przed wydaniem której wymagane jest umożliwienie udziału społeczeństwa”. Możecie więc Państwo być pewni, że sprawa drzewa skończy się dla Was w sądzie. Aktywiści bowiem nie odpuszczają w tych kwestiach i naprawdę nie żartują.

Źródło niezalezna.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj